Entuzjasta

Woli wieczory od poranków, ciepły piasek plaży od śniegu, hammam od fińskiej sauny. Jego życiem można by obdzielić kilka osób: fotograf, filmowiec, właściciel hoteli, twórca marki perfum Les Bains Guerbois. I wszyscy obdarowani byliby zadowoleni, bo Jean Pierre Marois urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, większość przedsięwzięć po prostu mu się udaje. „To zasługa entuzjazmu, cechy charakteru, która najlepiej mnie opisuje” – mówi. 

 

1885 Bains Sulfureux 

 

Wspinasz się na stopnie i wchodzisz do Bains Guerbois. Paryż, 1885. Nowo otwarta świątynia dobrostanu i urody, przepełniona zapachem kwiatów i ziół. Pobudzająca wyobraźnię mikstura, w której połączono mandarynkę, rozmaryn i kwiat pomarańczy. Jej aromat unosi się znad rosyjskiej i tureckiej łaźni. 

 

We wczesnych latach 70. ubiegłego wieku, Twój ojciec został właścicielem kamienicy, w której mieściło się najsłynniejsze dziewiętnastowieczne paryskie spa… 

Tak, odkupił budynek od rodziny Guerbois. Wiedział, że to ważne historycznie miejsce, ale nie zdawał sobie w pełni sprawy, jaki wpływ Guerboisowie mieli na kulturę.  

 

W spa rozmawiano o sztuce? 

Nie chodzi o spa. Kiedy wygooglujesz sobie „Guerbois”, najpierw wśród wyników wyświetli się kawiarnia o tej nazwie. Spotykała się w niej paryska bohema. Pod koniec XIX wieku regularne zebrania urządzali tam impresjoniści. Dzisiaj kawiarni już nie ma, ale na budynku znajduje się pamiątkowa płyta, na której napisano: „W tym miejscu narodził się ruch impresjonistyczny”. Artyści i pasjonaci sztuki skupieni wokół Édouarda Maneta przychodzili tam w każdą sobotę dyskutować o malarstwie, literaturze, teatrze: Émile Zola, Marcel Proust, Edgar Degas, Claude Monet, Pierre-Auguste Renoir, Alfred Sisley. Gdy kilkanaście lat temu przejąłem zarządzanie Les Bains Guerbois, wynająłem archiwistę, żeby przekopał się przez historię tego miejsca, jakbym miał zrobić o nim film dokumentalny. Gość przyszedł do mnie pewnego dnia i powiedział: „Mam dobrą wiadomość – August Guerbois, założyciel słynnej kawiarni to ta sama osoba, do której należało spa”.  

 

 

1978 Les Bains Douches 

 

Kolejna niekończąca się noc w jednym z najdzikszych klubów nocnych świata. Podążaj za pudrowym zapachem. Na dole negroni yuzu dla niej, szałwiowa whisky dla mnie. Z wstążek tytoniowego dymu plecie się magia. Opieram się o bar z cedrowego drewna i obserwuję ją poruszającą się na parkiecie. 

  

Co mieściło się w historycznym spa, po tym, jak twój ojciec kupił budynek? 

Na początku obniżona część, gdzie znajdowały się kiedyś łaźnie, była zamknięta. Tata nie wiedział, co z nią zrobić. Aż przyszło do niego dwóch chłopaczków (Jacques Renault i Fabrice Coat), po dwadzieścia kilka lat, i powiedziało: „Wynajmij nam tę przestrzeń, zrobimy w niej restaurację, salę koncertową i klub nocny, jakich jeszcze w Paryżu nie było”. Ojciec podziękował im uprzejmie (śmiech). Wydzwaniali do niego, więc przestał obierać. Przyszli na uniwersytet na jego zajęcia (wykładał medycynę). Wstali z ławki, tata myślał, że to studenci i przy pełnym audytorium powiedzieli: „To my, ci dwaj goście, od których nie odbierasz telefonów”. Wtedy ojciec uznał, że są odważni i całkiem cool, dał im numer do swojego prawnika, a oni wynajęli dawne spa. Reszta to historia, dwóch młodziaków założyło jeden z najsłynniejszych klubów nocnych na świecie, nazwali go Les Bains Douche. Wystrojem wnętrz zajął się nikomu jeszcze nieznany projektant Philippe Starck, wśród stałych gości byli: Basqiat, Andy Warhol, Jean Paul Gaultier, Emmanuelle Seigner, Linda Evangelista, Robert de Niro, Mick Jagger, Jack Nicolson… 
 


Dodaj do tego gości Cafe Guerbois i masz wielki skarbiec sławnych nazwisk. 
 
A to tylko goście. Kameralne koncerty w Les Bains dawali: Joy Division, Depeche Mode, nawet Prince.  

 

Prince zagrał dla garstki bawiącej się w nocnym klubie? 

To było w 1992 roku, już po tym, gdy Les Bains przejęli kolejni najemcy (Hubert Boukobza i Claude Challe). Prince przyjechał do Paryża na kilka dni, miał tu koncert na największym stadionie Palais Omnisports. W Les Bains co wieczór jadł kolację. Któregoś dnia powiedział menadżerowi klubu: „Jeżeli ustawicie na scenie perkusję, załatwicie gitarę elektryczną i dobry mikrofon, może z nich skorzystam”. Tak się stało. Grał dla tysięcy na stadionie i dla 300 osób w Les Bains. 

 

1992 Purple Night 

 

Przyjeżdża do Les Bains limuzyną. Wyprzedziły go plotki. Tłum na zewnątrz, tłum wewnątrz. Bez pośpiechu je kolację, potem schodzi do klubu, zostawiając za sobą ślad mocnych perfum. Tuberoza, paczula, mandarynka. Wchodzi na scenę. Dla zabawy, nie dla pieniędzy. Dla przyjemności. Dla klubu. Dla tych, którzy akurat tu są. Koncert! Totalna magia. 

 

Pamiętasz wielkie otwarcie Les Bains Douche? 

Miałem wtedy kilkanaście lat, to nie był jeszcze mój świat. Ale już jako student literatury przychodziłem tam co weekend.  

 

Zajmowałeś się różnymi dziedzinami sztuki: literaturą, fotografią, filmem. Kiedy zaczęło się twoje artystyczne życie? 

Gdy się urodziłem (śmiech). Moi rodzice – oboje naukowcy, tata był profesorem medycyny na Uniwersytecie Paryskim, mama jest doktorem biologii – uwielbiali sztukę. Dorastałem w 6. dzielnicy Paryża otoczony pięknem. Słuchałem muzyki klasycznej, chodziłem z rodzicami do muzeów, galerii, teatrów, ogrodów. Od początku mówili mi, że piękno jest niezwykle cenną wartością, że ubogaca życie. Może to banał, ale ważny. Mnie najbardziej ciągnęło do literatury. Ojciec świetnie pisał, nie fikcję, ale eseje naukowe, artykuły, był bardzo oczytany. Miał nadzieję, że zostanę lekarzem jak on. Ale zdałem na Sorbonę na wydział literatury.  

 

I dość szybko zacząłeś przygodę z fotografią… 

Mój przyjaciel, który robił zdjęcia, postanowił wydać książkę o siatkówce plażowej w Kalifornii. Sam w nią grał, był zafascynowany tym sportem i uznał, że to fotogeniczny temat. Poprosił, żebym – jako student literatury – napisał tekst. Zgodziłem się, pojechałem do Stanów, w Los Angeles chodziłem z całym zespołem na plażę, przyglądałem się, jak grają i jak przyjaciel ich fotografuje. Zafascynowało mnie to. Miałem ze 24 lata, kończyłem studia i postanowiłem: będę robił zdjęcia mody. Najpierw byłem asystentem Stevena, a że znałem odpowiednich ludzi, dość szybko zacząłem pracować samodzielnie. Jako 25-latek zrobiłem pierwsze zdjęcia dla Madame Figaro. Pracowałem też dla fundacji Danielle Miterand – France Libertés, w jej ramach m.in. portretowałem słynnych filmowców: Martina Scorsese, Spika Lee, Anthony’ego Quinna, Costę-Gavrasa, Andrzeja Żuławskiego. Przy okazji poznawałem ich, odbywałem mnóstwo fascynujących rozmów i pomyślałem, że jednak wolę film od fotografii. Tym bardziej, że wcześniej miałem już styczność z tą branżą – byłem stażystą na planie u Jeana Paula Belmondo. Skończyłem więc Sorbonę i zająłem się filmem.  

 

Intensywne życie? 

Świetnie się bawiłem. Nowy Jork i Paryż w latach 90. były oszałamiające, tyle się w nich działo.  

Jak się rozwijała twoja filmowa kariera? 

Zacząłem od krótkiego metrażu. Ale nie zrezygnowałem całkiem z fotografowania, nadal robiłem zdjęcia. Aż jedna z moich krótkometrażówek przyciągnęła uwagę świata filmowego, dostałem za nią kilka nagród. Umówiłem się na rozmowę do znanego amerykańskiego agenta, grubej ryby w tym biznesie. Powiedziałem mu, że chcę robić kolejne krótkometrażówki, że mam już pomysły, plany. A on na to, tak szczerze po amerykańsku: „Słuchaj chłopcze, przestań tracić czas. Idź do domu, napisz scenariusz do pełnometrażowego filmu fabularnego i zrób go. Na co czekasz?”. Wróciłem do domu, odwołałem wszystkie plany związane z krótkometrażówkami i zacząłem pisać scenariusz, współpracowałem przy nim z Irą Israelem. Wysłałem gotowy do wytwórni filmowej i wkrótce ruszyła produkcja – American Virgin z Meną Suvari i Bobem Hoskinsem w rolach głównych. Wyreżyserowałem swój pierwszy film fabularny! Ale nie byłem zadowolony ze strony produkcyjnej, więc założyłem firmę Central Film. Wyprodukowałem w niej m.in. „Mary”, reżyserowaną przez Abla Ferrarę, z Juliette Binoche, Marion Cotillard i Forestem Whitakerem. W 2005 roku film dostał Nagrodę Specjalną Jury na Festiwalu Filmowym w Wenecji.  

 

 

 

2015 Le Phénix  

 

W Paryżu nic nie znika, wszystko może powrócić do życia. W 2015 odradza się Les Bains. Kolejny raz wiele dzieje się w Maison Guerbois pod kopułami w subtelnej spirali kardamonu, papirusu i kadzidła. Wszystkie minione dni i dziś. To jest Les Bains: 1885, 1978, 2015.  

 

Jak zaczęła się nowa epoka w dziejach Les Bains? 

W 2009 roku budynek, w którym mieścił się klub Les Baines Douche, przeszedł pod zarząd mojej rodziny. Zmęczony robieniem filmów pojechałem na wakacje na Bali. Tam właśnie zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że powinienem natychmiast skontaktować się z administratorem budynku, bo najemca Les Bains zwariował i robi bezprawną przebudowę. Zarządca potwierdził słowa mamy. Zadzwoniłem więc do architekta, który sprawdził sytuację i powiedział, że jeśli najemca nie przerwie prac, budynek może się zawalić. Uzyskałem natychmiastowy nakaz wstrzymania przebudowy (wszystko załatwiałem z Bali), ale to nic nie dało. Długo walczyłem, aż wreszcie w lipcu 2010 definitywnie wyrzuciliśmy tego szaleńca z Les Bains. I wtedy miasto Paryż uprzejmie poinformowało nas, że musimy naprawić budynek albo mamie, która była jego właścicielką, grozi więzienie. Naradziłem się z nią, zaproponowałem: odremontujmy go i zmieńmy w luksusowy pięciogwiazdkowy hotel. 

 

Skąd ten pomysł? 

Uwielbiam architekturę i dobre hotele. Zanim zająłem się przebudową Les Bains, inwestowałem w nie. 

 

Twoje trzy ulubione to... 

Chiltern Firehouse w Londynie, Chateau Marmont w Hollywood, Palace Bagni di Pisa w Toskanii. 

 

Otworzyłeś Les Bains Guerbois w 2015 roku. 

Od tego roku działają: hotel, restauracja, klub nocny i spa. Tradycja została zachowana. 

 

Od razu chciałeś, żeby Les Bains miał swój firmowy zapach? Moda na perfumy tworzone specjalnie dla hotelu trwa już dość długo. 

Kiedy tylko zacząłem myśleć o hotelu, wiedziałem, że powinien mieć swój unikatowy zapach, jak słynny paryski Hotel Costes czy concept store Colette. A gdy już wsadziłem czubek nosa do świata perfum, wpadłem jak śliwka w kompot.  

 

Znałeś perfumiarzy? 

Wyłącznie ze słyszenia. Wiedziałem kim są Olivia Giacobetti czy Jean-Claude Ellena. Pierwszy raz na żywo spotkałem się dopiero z Dorothée Piot. Miałem obsesję na punkcie świecy Spiritus Sancti Trudon. Pachnie doskonale – otulająco, ale też wyrafinowanie i sexy. Dlatego postanowiłem dowiedzieć się, kto ją zrobił. Okazało się, że Dorothée Piot, więc powiedziałem, że tylko z nią chcę pracować. Zastawiłem na nią pułapkę, umówiliśmy się na spotkanie, a wtedy powiedziałem, że nie dam jej spokoju, dopóki nie zgodzi się wymyślić dla mnie zapachu, który będzie rozpylany przez dyfuzory w Les Bains Guerbois (śmiech). Ten aromatyczny eliksir udał się pięknie, więc postanowiłem, że zrobimy też świecę i nazwiemy ją Atmosphére. 

 

Ładnie. 

Później nazwałem tak jedną z moich firm. Po świecy przyszła kolej na wodę kolońską, ale tę kompozycję ułożył już Michael Almairac. W 2018 roku debiutowałem trzema wodami perfumowanymi – każda z nich opowiada historię Les Bains – i od razu dostałem FIFI Award.  

 

Wiedziałeś, że to jedna z najważniejszych nagród w świecie perfum? 

Nie miałem pojęcia! Nazwa wydała mi się infantylna. FIFI kojarzyło się z „goofy”. Przedstawiciele The Fragrance Foundation skontaktowali się z szefową PR-u Les Bains i zapytali, czy przyjdę na ceremonię. Powiedziała, że chyba nie, a oni na to, że powinien przyjść. Zasięgnąłem informacji i dowiedziałem się, że FIFI Awards dla perfumiarzy są jak Oscary dla filmowców. Poszedłem na galę i odebrałem nagrodę za 2015 Le Phénix – najlepszy zapach roku marki niezależnej. Pzy okazji poznałem Dominika Ropiona. Stałem z nim na scenie, uśmiechając się do zdjęcia, więc powiedziałem, że podziwiam jego kompozycje (zgodnie z prawdą) i zapytałem, czy nie zrobi perfum dla mojej marki. I stworzył – 1979 New Wave. 

 

Nie kusiło Cię, żeby reżyserować reklamy dla swojej marki? 

Tylko je produkowałem, reżyserką i autorką zdjęć była Ellen von Unwerth. 

 

Teraźniejszość 

 

Kim jesteś teraz? 

To pytanie zadaję sobie rano, kiedy patrzę w lustro jeszcze nieogolony. Kim jest ten facet? 

 

 

To też interesujące, ale chodzi mi o to, która część życia zawodowego jest dzisiaj dla Ciebie najważniejsza. Jesteś po ćwiartce hotelarzem, filmowcem, fotografem, dyrektorem kreatywnym marki perfum. 

W połowie zajmuję się perfumami, a w połowie całą resztą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele czasu trzeba poświęcić, żeby powstał dobry zapach, został właściwie podany, przedstawiony – przygotowuję opisy dla perfumiarzy, wymyślam nowe projekty, piszę wszystkie teksty, które opowiadają o perfumach. Sorbona dała mi dobre podstawy do copywritingu (śmiech). Gdybym wiedział, jakie to wszystko absorbujące, może bym się za to nie zabrał. 

 

Sprezentowałeś zapachy Les Bains Guerbois gwiazdom, z którymi pracowałeś? 

Piosenkarce i modelce Lou Doillon, córce Jane Birkin, podarowałem 1992 Purple Night, podobnie Ellen von Unwerth, która uwielbia ten zapach. Pasuje do niej idealnie! Nicolasowi Ghesquièrowi wysłałem 2015 Le Phénix.  

 

Którą z kompozycji Les Bains sam najchętniej nosisz? 

Kocham wszystkie. 

 

To odpowiedź dyplomatyczna. 

Naprawdę, kocham je wszystkie! Ale nie wszystkie mogę nosić. Polubiliśmy się z 1900 L’Heure de Proust (bergamotka, czarna herbata, fiołki, toskańska skóra), 1978 Les Bains Douche, latem uwielbiam nosić 1979 New Wave (mięta, irys, drzewo sandałowe). I oczywiście 2015 Le Phénix – odpowiada mojej osobowości. 

 

A jej najważniejsza cecha to… 

Entuzjazm. Najpierw pojawia się entuzjazm, a później potrzebna jest ciężka praca. 

Autor: Joanna Lorynowicz

Zdjęcia: Paulina Puchalska

PODZIEL SIĘ