Podążając za nosem Wesa Andersona
Zapachowe fetysze

Sam, bohater Kochanków z księżyca („Moonrise Kingdom”, 2012), teatralnie zaciąga się powietrzem, próbując zwrócić uwagę swojej dziewczyny Suzy na zapach. „Tak pachniała moja mama” — odpowiada mocno umalowana nastolatka, nieświadomie przejmująca od matki atrybuty uwodzenia, którymi jeszcze niedawno pogardzała: perfumy i makijaż. Grana przez Gwyneth Paltrow Margot, nieco zagubiona bohaterka Genialnego klanu („The Royal Tenenbaums”, 2001), rozpyla w łazience pachnidło, by, jak w swych nastoletnich czasach, ukryć przed rodziną dym papierosów. Bohater Pociągu do Darjeeling („The Darjeeling Limited”, 2007) natyka się na flakon perfum byłej dziewczyny, Voltaire #6 (czy może być mniej oczywista aluzja do Chanel nr 5?), celowo przez nią ukryty w jego bagażu. Nagle cała podróż staje pod znakiem zapytania — dobrze znana woń przywołuje wspomnienia i kompletnie odciąga Jacka od pierwotnych planów. 

 

THE DARJEELING LIMITED Wes Anderson (2007), Twentieth Century Fox

Obsesja reżysera

Na premierę swojego ósmego filmu, Grand Budapest Hotel (The Grand Budapest Hotel, 2011), Anderson zamówił u perfumiarza Marka Buxtona limitowaną (i nie na sprzedaż) edycję L’Air du Panache — androgyniczne perfumy głównego bohatera, Monsieur Gustava. Kompozycja na bazie bergamoty, bazylii, aldehydów i zielonego jabłka. W nucie serca jaśmin i róża, w głębi szypr i piżmo. Reżyserska ekstrawagancja? Nic podobnego. Raczej apogeum obsesji na punkcie zapachu. 

 

THE GRAND BUDAPEST HOTEL Wes Anderson (2011), ARD Degeto/Twentieth Century Fox

 

Zapach jest zresztą w Grand Budapest Hotel jednym z ważniejszych elementów konstrukcji postaci granej brawurowo przez Ralpha Fiennesa. „To najstaranniej uperfumowany człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Woń anonsowała go już z bardzo daleka i utrzymywała się wiele minut po jego zniknięciu” — opisuje swego patrona młody goniec zwany Zero Moustafa. L’Air du panache jest tu nie tylko dopełnieniem wizerunku, ale też niezbędnym do przetrwania w burzliwych czasach, jedynym stałym (o ironio, przecież to ulotne perfumy!) punktem odniesienia — w skromnej, ascetycznej wręcz służbówce poczesne miejsce zajmuje aż osiem flakonów pachnidła. Scena, w której Gustav pożycza je młodemu gońcowi, jest jedną z najmocniejszych w filmie. Dzieli się tym, co ma najcenniejszego — osobowością, przez ów gest niejako adoptując chłopaka. Odtąd obaj będą się kompulsywnie perfumować, nawet ścigani przez policję. 

THE GRAND BUDAPEST HOTEL Wes Anderson (2011), ARD Degeto/Twentieth Century Fox

Urocza dekadencja

„Zbyt dekadenckie jak na dzisiejsze gusta” — mówi o łaźniach w Grand Budapest Hotelu Zero Mustafa, zaś uważny widz pomyśli, jak doskonałym jest to opisem twórczości Andersona: dekadencka, na poły staroświecka, urocza i groteskowa, podbita ciepłym, nostalgicznym poczuciem humoru. Jeśli bowiem pierwsze filmy zaskoczyły i rozbawiły szeroką publiczność, to kolejne nieco rozczarowały i znudziły rozpieszczoną widownię, nastawioną na łatwą konsumpcję, oczekującą coraz intensywniejszych doznań. Tymczasem prawdziwa uczta czeka tych cierpliwych, zdolnych do skupienia się na niuansach i nadania im indywidualnego doświadczenia. 

Jedną z cech filmów Andersona jest warstwowość — by każdy mógł odbierać dzieło na miarę możliwości swoich zmysłów, własnego smaku i wyrobienia. Czyż nie tak samo jest z perfumami i z poczuciem humoru? 

 

Autor: Galilu

PODZIEL SIĘ