Zaloguj się
Trucizny i antidota
Trucizny i antidota
Marsylczyk, czyli Francuz z cechami Włocha. Współczesny romantyk, czyli ktoś, kto wierzy w siłę intelektu, ale jest zafascynowany mistycyzmem. Philippe di Méo, choć z wykształcenia jest architektem, fotografuje, pisze, projektuje. I wymyśla perfumy.
Autor: Joanna Lorynowicz
Zdjęcia: Paulina Puchalska
17 / 06 / 2024
Marsylczyk, czyli Francuz z cechami Włocha. Współczesny romantyk, czyli ktoś, kto wierzy w siłę intelektu, ale jest zafascynowany mistycyzmem i mrocznymi zakątkami ludzkiej duszy. Z wyksztalcenia architekt, choć w sumie artysta wszechstronny, bo fotografuje, pisze, projektuje. I wymyśla perfumy. Pierwszy zapach autorskiej marki Liquides Imaginaires Philippe Di Méo stworzył w 2011 roku, by „oczyścić energię wokół siebie”. Rytuał najwyraźniej zadziałał – zapachy i on, ich pomysłodawca, odniosły sukces.
Gdybym nie wiedziała, kim jest Philippe Di Méo, zdjęcia znalezione w sieci podpowiedziałyby mi, że to na pewno nie urzędnik, inżynier czy informatyk. Może aktor, może scenograf albo pisarz? To ostatnie wydało się o tyle prawdopodobne, że pod jego nazwiskiem w Wikipedii widnieje informacja: „Autor esejów i tłumaczeń. Wykłada w Europejskim Centrum Przekładów Literackich w Brukseli”. Ale portretu brak. Trzeba będzie to wyjaśnić. Na spotkanie mój rozmówca przyszedł uśmiechnięty od ucha do ucha, nie odnalazłam w nim osoby z fotografii w Internecie. Tamten Philippe wydawał się wystudiowany, stwarzający dystans, mroczny. Ten sprawiał wrażenie bezpretensjonalnego, otwartego i pogodnego. Jaki jesteś, Philippe?
Czy oprócz perfumiarstwa zajmujesz się też przekładem literatury włoskiej? Takie informacje znalazłam w Wikipedii, wpisując Twoje imię i nazwisko.
Nie, to nie ja, chociaż ten drugi Di Méo też mieszka teraz w Paryżu. Nie znam go, ale kiedyś przez pomyłkę wydawnictwo wysłało mi książkę, która miała trafić do niego.
Mógłbyś być Włochem, tak na pierwszy rzut oka – staranna, niedbała stylizacja, koszula Marni, klasyczne spodnie, sportowe buty…
Urodziłem się w Marsylii, gdzie rzeczywiście mieszka dużo Włochów, ale jestem Francuzem. Choć czasem wydaje mi się, że odbieram świat bardziej po włosku. Francuzi są konserwatystami – ja zdecydowanie nie.
Zanim założyłeś markę perfum zajmowałeś się projektowaniem użytkowym.
Jestem z wykształcenia architektem i designerem. Przez 25 lat miałem swoją agencję. Skupiałem się na dobrach luksusowych, współpracowałem z takimi markami jak Dior, Guerlain, Dom Perignon, Moët & Chandon. Zawsze pracowałem z aspektem płynnym. Ale nie miałem ścisłej specjalizacji, zbyt dużo działań twórczych mnie interesuje, żebym ograniczał się do jednego. Zajmowałem się komunikacją wizualną, projektowaniem ekspozycji, mebli. Dla marek perfumiarskich robiłem opakowania, nie flakony, ale kartoniki do edycji limitowanych. Rzeczy standardowe, codzienne nigdy mnie nie interesowały, zawsze działam poza schematem.
Jedna z pierwszych kampanii reklamowych Twojej marki miała malarski, renesansowy charakter. Która ze sztuk jest ci najbliższa?
Najmocniej działają na mnie słowa, nazywanie wszystkiego, co widzę, co czuję, co chcę stworzyć. Chociaż na pewno też fotografia, kino, malarstwo. Lubię, kiedy moja narracja jest w jakiś sposób ucieleśniona, zobrazowana. Sztuka wpływa na mnie bezpośrednio i dogłębnie, dotyka, porusza. Na przykład poezja Baudelaira…
Jej pesymizm, smutek?
Raczej melancholia, chociaż lubię też kryjącą się w niej tajemniczość i mrok. W ogóle lubię kontrasty – cień tak samo jak światło. Dlatego moje perfumy to trucizny i antidota.
Czy zdecydowałeś się przełożyć jakieś dzieło sztuki na zapach?
Obraz Pocałunek Sfinksa Franza Rittera von Stucka zainspirował mnie do stworzenia perfum, których już nie ma w kolekcji, bo były zbyt niszowe nawet jak na niszę (śmiech). Dominująca kobieta Sfinks, która nie wiadomo, czy całuje, czy uśmierca kochanka. Tę wizję przełożyłem na kompozycję o mocnym charakterze zwierzęcym, z nutami futra. Ale okazała się nie do przyjęcia dla klientów. Inaczej było z zapachem Beauté du Diable – jeden z bestsellerów, który też powstał z inspiracji sztuką, tyle że filmową. Wpłynęło na niego wiele różnych obrazów z potworami na pierwszym planie, jednak najbardziej Drakula Francisa Forda Coppoli. Co za romantyczne dzieło! Główny bohater to z jednej strony dandys, czuły kochanek, a z drugiej – monstrum. Jest miłość, rozdarcie, ekstaza, cierpienie. Światło i mrok. W Beauté du Diable to odpowiednio: ylang-ylang, cytryna, geranium, dżin, absynt, drzewo gwajakowe.
U siebie też dostrzegasz taki dualizm?
Nie czuję się potworem, jestem na to za miły, za spokojny. Ale kiedy byłem mały, marzyłem, żeby stać się wilkołakiem. W dzień człowiek, w nocy wilk, dwa życia w jednym.
Przy tylu różnych zainteresowaniach nie jest Ci trudno skupić się tylko na perfumiarstwie?
Mam mnóstwo energii twórczej, potrzebuję różnorodności. Perfumy mi ją dają – mogę zaprojektować flakon, opakowanie, kampanię reklamową. Logo, nazwa, opisy, to wszystko moje dzieło. Nie układam jedynie kompozycji, nie jestem perfumiarzem, co nie oznacza, że nie biorę w tym procesie udziału.
Jak dobierasz perfumiarzy?
Większość zapachów Liquides Imaginaires powstała we współpracy z firmą Givaudan (producent zapachów i aromatów – przyp. red.). Świetnie mi się z nią współpracuje. Po kilkunastu latach tamtejsi specjaliści dobrze znają moją markę, mój wszechświat. Mogę nawet powiedzieć, że mam tam grono kilku perfumiarzy, z którymi rozumiem się idealnie. Przesyłam im zdjęcia, moodboardy. (Philippe pokazuje mi w smartfonie fantastyczne kompozycje, które mają oddawać nastrój perfum). No i oczywiście opowieść o zapachu. Zauważyłaś, że w opakowaniu jest krótka historyjka? W 80% jej treść powstaje, zanim one same zostaną stworzone.
Wybierasz też nuty zapachowe?
Zawsze jeden składnik, który jest gwiazdą.
Od początku miałeś taki pomysł czy przyszedł z czasem?
Od pierwszego zapachu, czyli od Sancti. Wiesz, dlaczego stworzyłem te perfumy? Żeby sobie pomóc. Spaliło mi się mieszkanie, a przecież jestem projektantem, osobą silnie związaną z materią, pięknymi przedmiotami, sztuką, ubraniami! I nagle straciłem to wszystko.
Buddyjskie uwolnienie.
Być może, ale to była terapia szokowa. Nie pozostały mi nawet mury, bo w pożarze zaszła reakcja chemiczna, która spowodowała, że po ugaszeniu ognia ściany spływały czarnym, trującym płynem. Powiedziałem sobie, że muszę ten koszmar przekształcić w coś pozytywnego. Chciałem odrodzić się z popiołów jak Feniks. Przeprojektowałem się z przeszłości na przyszłość. I pomyślałem, że stworzę perfumy z kadzidłem, które w różnych religiach ma oczyszczającą moc. Lejtmotywem Sancti jest wonny dym – to hołd dla sakralnych początków perfum. Już wcześniej zauważyłem, że wielkie marki, z którymi współpracowałem, nigdy nie opowiadały odbiorcom o pochodzeniu pachnideł, o starożytnym Egipcie, Grecji, o ludzkiej wierze w moc zapachu. Pomyślałem, że i ja mogę w nią uwierzyć. Potrzebowałem czegoś, co uspokoi myśli, rozświetli duszę, odpędzi złą energię. Moja prywatna woda święcona to właśnie Sancti. Zależało mi na współczesnej wersji kadzidła, stąd pomysł, żeby dodać akordy świeże – bergamotkę, rozmaryn, cyprys. Wąchając je można wyobrazić sobie, że jest się we Włoszech, ale nie w starym zadymionym kościele, raczej na zewnątrz, w słonecznym miasteczku. O czym jeszcze myślałem oprócz oczyszczenia? O sile, która była mi wtedy równie potrzebna. Tak powstał zapach Fortis, miał być jak zbroja, chronić mnie. Magiczny płyn, który tego, kto go użyje, uczyni silnym. Najważniejszym składnikiem tych perfum jest gęsty, mocny oud. Do dziś, kiedy muszę skonfrontować się z czymś trudnym, używam Fortis – mam wrażenie, jakbym skrywał się pod solidnym pancerzem.
Mówisz o sakralnym pochodzeniu perfum. Czy w związku z nim nie kusiło Cię, żeby stworzyć kadzidła lub świece, a nie perfumy?
To była reakcja na współpracę ze słynnymi domami perfumiarskimi. Uważałem, że wymiar tworzonych przez nie zapachów jest zbyt powierzchowny, a ja lubię głębię, aspekt mistyczny. Chciałem udowodnić, że można to osiągnąć, dzięki perfumom.
Z którymi nosami rozumiesz się najlepiej?
Nad Sancti, Fortis i Dom Rosa, naszymi bestsellerami, pracowałem z Sonią Constant – doskonale łapała moje pomysły, ale w 2022 roku założyła własną markę. Anielsko-diabelskie zapachy układała już Louise Turner.
Anielsko-diabelskie?
Tak, inspirowane jednorożcem Blanche Bête, mleczne, z tuberozą, piżmem, fasolką tonką i kadzidłem. To perfumy, przy których tworzeniu słowem-kluczem była niewinność. Oraz Beauté du Diable, czystą pokusę w płynie.
Lubię też pracować z Quentinem Bischem i Nisrine Bouazzaoui Grillié. We dwoje stworzyli m.in. Tapis Volant z bergamotką, nasionami marchwi, irysem i drzewem sandałowym. Mają bardzo ciekawy model współpracy – Quentin zaczyna, a Nisrin kończy, cyzeluje. Ostatnio pracuję też z polskim perfumiarzem, który uczy się w szkole Givaudan – Jackiem Leszczyńskim.
Nad jakim zapachem?
To jeszcze sekret, nikomu o tym nie powiedziałem.
Liquides Imaginaires układają się w sekwencje po trzy. Mówi się, że Bóg lubi trójcę. A Ty?
To dobra cyfra, symboliczna, moja szczęśliwa. Trójkąt to idealna równowaga. W teatrze, literaturze, ale też malarstwie trójca też jest ważna. Poza tym trylogia umożliwia mi opowiedzenie pełnej historii. O sile i wrażliwości, lekkości i ciężarze, dopełnionych aspektem neutralnym. Fortis to zapach ziemi, Sancti powietrza, dymu, a Tumultu – neutralny, zainspirowany wonną parą unoszącą się podczas kąpieli. Cała trójca odwołuje się do religii – nie konkretnej, ale jej koncepcji. Dzięki tym perfumom przechodzimy z sacrum do profanum. Moja marka nazywa się Liquides Imaginaires – chciałem, żeby w składzie płynów znajdowała się też wyobraźnia. Robię, co mogę, by ją rozbudzić. Na przykład w kolekcji Les Eaux Imaginaires zabieram użytkownika w podróż: do pustynnej oazy za pośrednictwem Désert Suave, na daleką, odludna wyspę dzięki Île Pourpre i wreszcie nad pełną zmysłowej energii rzekę – Fleueve Tendre.
Dlaczego aspekt płynny jest tak ważny w każdej twojej pachnącej opowieści?
Fascynuje mnie. Płyn to materia, której nie możemy chwycić w dłonie, wymknie się z nich. Może moje miejsce urodzenia – Marsylia – i fascynacja morzem mają tu coś do rzeczy?
Skoro jesteśmy przy tym, co nieuchwytne, wyobrażasz sobie zapachy tworzone przez AI?
Projekt, który przedstawiłem w kwietniu w Mediolanie, wykorzystuje AI do tworzenia perfum. Givaudan posiada sztuczną inteligencję – Carto – i jest ona w stanie stworzyć dobre jakościowo perfumy. Ale nadal my, ludzie musimy nią pokierować, żeby osiągnąć właściwy rezultat. Pamiętaj, że to maszyna, nie ma naszej wrażliwości. Czy umie ocenić, co jest naszym zdaniem ładne, a co nie jest? Wynik będzie odpowiadał zamówieniu, ale czy nam się spodoba? Sztuczna inteligencja to po prostu nowe narzędzie, a proces twórczy jest bardzo intymny. Nie ma intymności w maszynie.