I pięknie jest, nieskromnie bardzo jest

Te zapachy przyciągają uwagę, o tak! Jeśli chcesz sobie je wyobrazić, to jako aromatyczne cumulusy, a nie wonne mgiełki. Bo kiedy perfumiarze tworzący dla marki Arquiste decydują się na jakiś składnik, np. absolut kwiatu pomarańczy, nie dozują go po aptekarsku. W L’Or de Louis natychmiast wiadomo, że właśnie ta nuta nosi koronę. Złotą, rzecz jasna. Kto wymyślił tę markę – zachwycającą bogactwem składników, doskonałością kompozycji, trafnością historycznych i geograficznych nawiązań? 

Przywitał mnie pogodnym: Dzień dobry! – wypowiedzianym bez obcego akcentu. Usiadł, uśmiechnął się i rozmowa popłynęła sama, omijając pytania, które wcześniej przygotowałam. Zaczęliśmy od krótkiego omówienia wyboru sztuki w warszawskim hotelu Raffles, którego dokonała Anda Rottenberg. – Ciekawe czy ma rodzinę w Mexico City, znam tam Rottenbergów – powiedział. A później poruszyliśmy jeszcze ze sto innych tematów. Do opowieści o zapachach Arquiste doszliśmy po dłuższym czasie, bo Carlos Huber, twórca tej meksykańskiej marki perfum, sypał fascynującymi opowieściami, które szkoda było przerywać. 

  

Rodzina: kwestia tożsamości 

 

Przyjazd do Warszawy to dla mnie wyprawa szczególna, moja rodzina pochodzi z Polski. Dziadek ze strony taty urodził się w Siedlicach, wyemigrował w 1928 roku, gdy miał 16 lat. Podążył za ojcem, który wyjechał już wcześniej w 1922 roku, obawiając się kolejnego pogromu (w Siedlcach w 1906 roku, trzydniowy pogrom mieszkańców pochodzenia żydowskiego zorganizowało wojsko rosyjskie; kolejne miały miejsce na Wschodzie podczas wojny polsko–bolszewickiej – przyp. red.). Chciał zapewnić najbliższym bezpieczniejsze, lepsze życie. Nie wiedział, że dopiero za sześć lat uda się ściągnąć do Meksyku rodzinę. Babcia, żona „siedleckiego” dziadka, jest w połowie Litwinką, w połowie Ukrainką, więc kultura podobna. Ale ich maniery były inne. Dziadek zawsze wydawał się bardziej zasadniczy, dystyngowany – polski. Zmarł w 2012, dobrze go pamiętam. Babcia żyje, ma 95 lat. 

Rodzina ze strony mamy też ma częściowo polskie korzenie, jej panieńskie nazwisko to Suchowiecka, ci dziadkowie mieszkali w Nieświeżu, który dzisiaj leży w Białorusi. Suchowieccy zawsze uważali się za Polaków. Dziadek usiłował wyemigrować do Nowego Jorku, bo tam osiedlił się jego brat. Ale kiedy dopłynął do portu, nie wpuszczono go – były już nałożone limity na przyjezdnych, Amerykanie nie chcieli ani więcej Żydów, ani katolików. Statek skierowano na Kubę, a z Kuby do Meksyku. Tam dziadek znalazł pracę, tam spotkał moją babcię, założył rodzinę i został.  

Mama i tata nie rozmawiali z nami po polsku, ale znam kilka słów: dziękuję, proszę, do widzenia. Umiem liczyć do dziesięciu: jeden, dwa, trzy… (Zwroty grzecznościowe Carlos wymawia jak Polak, z liczeniem jest już gorzej, ale i tak wielu obcokrajowców może mu pozazdrościć łatwości z jaką wymawia: dziesięć – przyp. red.). Polskość zawsze była istotną częścią naszej rodzinnej tożsamości, moi najbliżsi inaczej się zachowywali, pielęgnowali inne zwyczaje niż Meksykanie. Sąsiedzi nazywali nas Polacos. W domu ważne było jedzenie. Dorastałem karmiony daniami z polsko–żydowskiej kuchni, czasem inaczej się nazywały, ale to nie miało wpływu na ich smak. Uszka do barszczu to u nas kreplech, knedle – knyszes, placki ziemniaczane – latkes. Była kaczka z modrą kapustą, były śledzie, które uwielbiam.  

Wyglądaliśmy też inaczej niż Meksykanie, dziadek mówił inaczej, miał inny temperament, chłodniejszy, mniej ekstrawertyczny niż latynoski. Bywał czuły tylko w wyjątkowych sytuacjach. Alkohol pił rzadko, ale nawet, gdy niewiele wypił, robił się ciut ckliwy. Pamiętam, jak kiedyś chwycił mnie delikatnie za rękę – byłem w szoku, zazwyczaj nie pozwalał sobie na okazywanie emocji.  

  


CARLOS HUBER PODCZAS WIZYTY W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

 

Dobre miejsce: Meksyk 

 

Moi przodkowie znaleźli się w Meksyku w bardzo interesującym, sprzyjającym emigrantom momencie. Pradziadek przyjechał tuż po rewolucji (1910–1920). Przed nią w kraju sprawowano rządy autorytarne, były ogromne nierówności klasowe, ale w efekcie społecznego buntu uchwalono nową demokratyczną konstytucję (obowiązującą do dziś – przyp. red.). W kraju zaczęło dziać się lepiej, rozwijał się, przyjeżdżało mnóstwo ludzi z Europy. Rządowi zależało, żeby ściągnąć ich jak najwięcej, żeby gospodarka szła do przodu. Mój dziadek, ten z Siedlec, opowiadał, że w polskich gazetach pojawiały się nawet reklamy zachęcające do przyjazdu do Meksyku. Po rewolucji intensywnie rozwijał się tam mniejszy i większy biznes, to było dobre miejsce, żeby budować przyszłość. 

Pradziadek w Siedlcach miał młyn. Do Meksyku przyjechał z niczym. Najpierw sprzedawał kafelki na jednym z głównych targów w Mexico City. Później, gdy już trochę zarobił, otworzył stołówkę. Następnie handlował używanymi samochodami. Koniec lat 20. XX wieku, jak używane mogły być te samochody? Przecież dopiero co je wynaleziono! Pionierska działalność. W końcu, w latach 40., został dealerem Forda. Dziadek z kolei inwestował w budownictwo, w przemysł metalurgiczny, miał nawet fabrykę stali. Świetnie dawał sobie radę, cała rodzina dawała radę, realizowali amerykański sen, tyle że w Meksyku.  

Dziadek ze strony taty dbał o małe rytuały. W każdy weekend chodziliśmy do polskiej lub hiszpańskiej restauracji – na zmianę. Bywaliśmy i w austriackiej, dlatego że tamtejsza kuchnia przypominała polską. Podawali barszcz czerwony ze śmietaną i tłuczonymi ziemniakami jako dodatek. I zawsze zamawialiśmy kaczkę z kapustą. Dorastałem w takiej atmosferze: mieszkamy tutaj, jest nam tu dobrze, to nasze miejsce na ziemi, ale nie pochodzimy stąd – jesteśmy Polakami, Żydami. Pewnie to tłumaczy moje zainteresowanie historią. Byłem w rodzinie tym, który przekopywał się przez archiwa, żeby wiedzieć więcej.  

  

Moje miasto: Nowy Jork 

 

Kocham Meksyk, ale już ponad połowę życia mieszkam w USA. Pierwszy raz wyjechałem na dłużej, jako student architektury, kiedy miałem 21 lat. Rok spędziłem w Paryżu, w ramach programu wymiany uczniowskiej, wróciłem na sześć miesięcy do Meksyku, zdałem egzaminy i kiedy miałem 22 lata, znowu wyjechałem, tym razem do Hiszpanii, do pracy. Po roku przeniosłem się do Nowego Jorku, żeby zrobić magisterkę z konserwacji zabytków na Uniwersytecie Columbia. Skończyłem naukę i dostałem świetną propozycję pracy u Ralpha Laurena – i tak zostałem w Stanach na dobre. Zajmowałem się architekturą, ale w świecie mody, fantastyczna przygoda. Kiedy zaczynałem, akurat powstawały piękne wnętrza sklepu przy Madison Avenue, później robiłem też projekty do paryskiego butiku Laurena. Dzięki tej pracy spotkałem dwóch perfumiarzy, którzy pomogli mi stworzyć Arquiste.  

Ale najpierw, jeszcze w Meksyku, tuż po powrocie z Paryża, poznałem Sophie Bensamou, która jest senselierką – uczy, jak dobierać zapachy, poszczególne nuty i jak je wykorzystywać, i zaprzyjaźniłem się z nią. Kiedy już pracowałem w Nowym Jorku, okazało się, że ona też się tam przeniosła. Podekscytowani, że oboje odnaleźliśmy się w Stanach, umówiliśmy się na lunch. Krótko potem spotkałem kilka osób poznanych podczas wymiany studenckiej w Paryżu. Na jednej z imprez urządzanych przez zaprzyjaźnionych Francuzów przedstawiono mi perfumiarza Yanna Vasniera. Powiedziałem mu o przyjaciółce-senselierce, a on na to: „Sophie? To moja serdeczna znajoma, pracujemy w jednej firmie drzwi w drzwi! Musimy się razem umówić na lunch”. Spotkaliśmy się, a wtedy oboje powiedzieli: „Jest jeszcze meksykański perfumiarz, musimy Ci go przedstawić, bo gdy się dowie, że się znamy, a on jest poza kręgiem, będzie zazdrosny”. W ten sposób poznałem Rodriga Floresa–Rouxa, mojego mentora w świecie zapachów.  

  

Moja fascynacja: perfumy 

 

Kiedy spotkaliśmy się z Rodrigo, do znudzenia wypytywałem go, jak się robi perfumy, aż w końcu zaoferował mi krótki teoretyczny kurs. Skończyłem naukę i zapytałem: „A gdybyśmy spróbowali odtworzyć któryś z historycznych zapachów? Znajdziemy starą recepturę i zrobimy według niej kompozycję”. Rodrigo powiedział: „Jasne, możemy, ale będziesz rozczarowany. Współczesne perfumiarstwo, z nowymi technologiami, składnikami, możliwościami ich mieszania, jest znacznie bardziej interesujące niż to dawne. Nawet jeśli odtworzymy perfumy Marii Antoniny, mogą ci się nie spodobać”. 

Byłem trochę zawiedziony, ale nie poddawałem się. Co, jeśli wymieszamy historyczne nuty ze współczesnymi i opowiemy za ich pomocą o określonym miejscu i czasie? Na przykład przeniesiemy się w wyobraźni do oranżerii w Wersalu, kiedy akurat przebywa tam królewski dwór. Wyobraziłem sobie zapach kwiatów pomarańczy i bogate, zmysłowe akcenty – woń irysów, cywetu. Wtedy Rodrigo powiedział: „Traktujesz sprawę serio? Bo to może być niezły pomysł na markę perfum. Przygotuj biznesplan”. 

Początkowo chciałem tylko zrobić zapach dla siebie, byłem ciekawy efektu, bo nigdy nie pracowałem w laboratorium, nie poznałem strony praktycznej perfumiarstwa. Ale kiedy usłyszałem od profesjonalisty, że mam dobry pomysł na markę, natychmiast kliknęło. Może trafia mi się okazja, by zbudować coś pięknego, własnego? – pomyślałem.  Znam dwóch doskonałych perfumiarzy, którzy chcą dla mnie pracować, Rodrigo i Yann. To światowej klasy specjaliści, tworzyli zapachy dla Toma Forda, Caroliny Herrery, Jo Malone. Taka szansa może się już nigdy nie przytrafić! Potem przeanalizowałem liczby i stwierdziłem, że to inwestycja, ale nie tak wielka, jak kupienie fabryki. (Śmiech). Zaczęliśmy działać. Taki właśni jest Nowy Jork – ludzie z różnych stron świata, różnych profesji spotykają się, poznają, rozmawiają, słuchają swoich historii i czasem chcą dołączyć do czyjejś opowieści, czyjegoś przedsięwzięcia. Przy całej mojej miłości do Paryża, nie wiem, czy gdybym zafascynował się zapachami tam, coś więcej by z tego wyszło, czy we Francji otworzyłyby się dla mnie jakieś drzwi. 

 


KOLEKCJA ZAPACHÓW ARQUISTE fot. Paulina Puchalska

 

Moja marka: Arquiste 

 

Studia architektoniczne nauczyły mnie precyzyjnego planowania. Kiedy pracowaliśmy nad pierwszą kompozycją, miałem już producentów falkonów, pudełek, dostawców składników, itd. Gdy tylko premierowy zapach Arquiste, Anima Dulcis, był gotowy, umówiłem się na spotkania w luksusowych nowojorskich domach towarowych: Bergdorf Goodman i Barneys, i oni chcieli go sprzedawać. Nadal jestem z tych perfum dumny. Zostały tak ułożone, że gdy tylko poczujesz pierwsze nuty, myślisz sobie: to coś interesującego, innego od wszystkich kompozycji, które znam. Nie jest jedną z tych miłych, lekkich wód toaletowych, używanych bez zastanowienia i szybko zapominanych. Anima Dulcis powstały z inspiracji moją pierwszą pracą renowacyjną – przywracaliśmy świetność siedemnastowiecznemu królewskiemu klasztorowi Jesus Maria w Mexico City. W kuchni zakonnice często przygotowywały pikantną gorącą czekoladę. Dlatego w sięgnęliśmy po kakao, cynamon, goździki, papryczki chipotle i kadzidło. To zapach słodki, ale też korzenny i dymny. 

Wszystkie perfumy w mojej marce mają źródło w dalszej lub bliższej historii. Nanban to opowieść o galeonie, którym płyną do Ameryki egzotyczne dobra: afrykańska kawa, indyjska herbata, azjatycki pieprz, kadzidło, hiszpańskie skóry. Jest piękny, bogaty, ciemny, uzależniający. Misfit pachnie jak toaletka zastawiona balsamami i miksturami. Wyobraź sobie koniec XIX wieku, aromat paczuli i lawendy, bergamotki i słodkich ziaren bobu tonka. W The Architects Club wyczujesz gin martini – dzięki nutom jałowca, biały tytoń i wanilię, tyle że nie w powszechnie kojarzonym słodkim wydaniu – Yann dodał wytrawny, dymny akord.  

Nie jestem perfumiarzem, to rola Rodriga i Yanna. Moje zadanie to projektowanie zapachów. W Arquiste wykonuję pracę architekta – dostarczam pomysł, tworzę plan, przekazuję wykonawcom precyzyjny brief. Czasem przygotowuję też prezentację wizualną, żeby pokazać miejsce, o którym mają opowiadać perfumy, tak było w przypadku Anima Dulcis. Daję wskazówki co do składników, ale ogólne, nie wchodzę w detale, raczej: tutaj wyobrażam sobie paczulę, kadzidło, wanilię. Później odbywa się spotkanie, na którym dyskutujemy już o konkretach. O tym, jak oni to widzą. Dostaję pierwsze propozycje, modyfikujemy je, aż trafimy w dziesiątkę. Czuję się w pełni odpowiedzialny za rezultat, zajmuję się tym już 12 lat, jestem pełnokrwistym projektantem zapachów. (Carlos śmieje się, nie ukrywając jednak dumy). Tak właśnie pracujemy w Arquiste. I to się sprawdza, rezultaty naszych działań sprawiły, że dużo innych marek chce, żebyśmy wymyślali dla nich zapachy.  Zrobiliśmy to dla Trudon, luksusowej firmy produkującej świece, dla sieci hotelowej St. Regis Hotels & Resorts, dla marki odzieżowej J. Crew – w tym przypadku zainspirowała mnie Peggy Guggenheim i jej nowojorska galeria, dla Vacation, australijskiego brandu, niestety niedostępnego w Europie, którego hasło reklamowe brzmi: „Najlepiej pachnące kosmetyki przeciwsłoneczne”. Za każdym razem to dla mnie świetna zabawa. 

 


CARLOS HUBER PODCZAS WIZYTY W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

Solidna baza: architektura  

 

Pracowałem jako architekt większą część mojej młodości. Najpierw w Hiszpanii dla dwóch różnych firm: jedna zajmowała się renowacją, druga planowaniem miejskim. Lubię, kiedy budynki są dobrze zaprojektowane, wyglądają równie spektakularnie od zewnątrz i wewnątrz. Na przykład podoba mi się główny terminal lotniska w Bilbao, autorstwa Santiago Calatravy, tylko że nie ma w nim poczekalni, więc trzeba stać na zewnątrz… Muzeum Soumaya w Mexico City, projekt Fernanda Romero, na pierwszy rzut oka wygląda wspaniale. Ale nie jestem przekonany do wnętrz. Blisko niego jest Muzeum Jumex, dzieło angielskiego architekta, Davida Chipperfielda – w całości doskonałe, eleganckie, funkcjonalne. Szanuję i podziwiam meksykańskich architektów: Abrahama Zabludowskiego, Teodora Gonzalesa de Leona czy Enrique Nortena. Mieliśmy też świetnych modernistów. A jaki Bauhaus! Wszystko dzięki temu, że w latach 20. i 30. XX wieku Meksykanie podróżowali do Europy, a wielu utalentowanych Europejczyków przyjeżdżało do nas i osiadało w Ameryce Środkowej. 

Flakony Arquiste zamierzenie nie kojarzą się z architekturą. Taki projekt musiałby być przypisany do określonego okresu, a ja chciałem mieć kapsułę czasu, pasującą do dowolnego momentu w historii, do każdej kultury, opowieści. W neutralnej buteleczce umieścisz zapach nawiązujący do Azteków, barokowego Paryża, współczesnego Sidney. Gdybym wymyślił coś zbyt oryginalnego, awangardowego, pojawiłby się dysonans. Poza tym flakon dobrze leży w dłoni. Szkło jest ciężkie, solidne, nie zbije się przy byle uderzeniu.  

Wśród perfum niszowych podobają mi się buteleczki Matiere Premiere i Headspace. Ta druga przypomina naczynie do prototypów perfum. Właściciel marki powiedział mi, że poza branżą niewiele osób to rozumie, uważają zwyczajnie, że flakon jest pokraczny. Sprytne – designerski przekaz dla wtajemniczonych. Lubię też flakony z lat 90. Może nawet wymyślę limitowaną serię zapachów Arquiste w opakowaniach w tym stylu? 

  

Plan na podróż: Polska 

 

Na pierwszą wyprawę do Warszawy chciałem się wybrać z bliskimi. Jest tak blisko Siedlec, z których pochodziła część mojej rodziny. Sama Warszawa też miała dla mnie szczególne znaczenie. Dziadek opowiadał, że to wielkie, eleganckie miasto, gdzie jeździło się na zakupy albo do teatru. Czułem, że w jakiś sposób to „nasz” kawałek Polski. Dlatego gdy dostałem zaproszenie od Galilu, byłem niezdecydowany, myślałem, że lepiej będzie znaleźć się tu z rodzicami, z siostrą i bratem. Chciałem zobaczyć Siedlce, ale wyobrażałem sobie, że kiedy tam pojadę sam, może być mi smutno. Jednak później pomyślałem: a może to właśnie okazja? Najpierw będę opowiadał o Arquiste, co zawsze sprawia mi wiele radości. Czy to nie piękna rama dla podróży, która pozwoli mi odkryć rodzinne korzenie? I przyjechałem. W Warszawie spędziłem trzy i pół dnia, w Siedlcach – półtorej godziny, niestety niewiele miałem do oglądania. Poszedłem pod adres, gdzie przed wojną mieszkał dziadek, ale akurat ta strona ulicy musiała zostać kompletnie zrujnowana, dzisiaj stoi tam rząd bloków. Zrobiłem zdjęcia, wysłałem bliskim. W miejscu, gdzie znajdował się dom Huberów, dzisiaj jest sklep z waporazytorami z CBD, więc kiedy rozmawiałem przez telefon z rodziną, śmiałem się, że domu dziadka już nie ma, ale dobre wibracje zostały.  

Wrócę do Nowego Jorku zmęczony, ale też naładowany pozytywną energią. Mnóstwo jej nazbierałem od osób, z którymi rozmawiałem o mojej marce. Tworzenie perfum to fascynujący proces, ale później jest banalna, sprzedażowa rzeczywistość: rejestracja, pakowanie, dystrybucja, itd. I dopiero spotykanie się z właścicielami perfumerii, z ekspedientami, z użytkownikami zapachów Arquiste, rozmowy z nimi, ich opinie o naszej pracy, reakcje na nią, dają mi satysfakcję, sprawiają, że jestem nasycony, szczęśliwy. Dzięki temu wiem, że nasze starania mają znaczenie, przynoszą radość – ważna sprawa w dzisiejszym świecie. Potrzebujemy chwil zachwytu w całym tym chaosie.  

Chcę wrócić do Polski. Już przed wyjazdem powiedziałem tacie: „Słuchaj, jeśli będę miał pozytywne wrażenie, może przyjedziemy tu razem”. Teraz wysyłam mu zdjęcia i już planuję wyprawę z rodziną. Może latem? Chcę, żeby zobaczyli to, co ja widziałem i poczuli, co ja czułem. Poza tym podróżowanie jest cudowne. Uwielbiam moment, gdy przejdę już kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku – czuję wtedy, że jestem w niebie. 

 

Autor: Joanna Lorynowicz

PODZIEL SIĘ