Mechanika zapachu

Stawiam, że nie lubi przyciągać uwagi. W każdym razie na pewno nie wyglądem. Ubrany w czarny golf, jasną koszulę, dżinsy i sneakersy, Arnaud Poulain w tłumie jest jednym z wielu nierzucających się w oczy trzydziestoparolatków. Pochodzi z północnej Francji. Kto tam był lub oglądał film Jeszcze dalej niż Północ, wie, że to nie tylko granitowe wybrzeża Bretanii i normandzkie plaże, ale również kopalnie węgla kamiennego, wyrosłe w ich pobliżu przemysłowe miasteczka i wsie nie tak malownicze, jak prowansalskie. Arnaud urodził się w Arras, tym od słynnych gobelinów. „Wszyscy w mojej rodzinie ciężko pracowali. Tata zajmował się mechaniką i obróbką metalu, wujek był stolarzem, dziadkowie – rolnikami”, opowiada na premierze zapachu Vanille Supermasive. Przyjechał do Warszawy, żeby go przedstawić i przybliżyć nam swoją markę Les Eaux Primordiales. „Gdy rodzina usłyszała, że wybieram się do Polski, bardzo się ekscytowała. Moja ciotka stąd pochodzi” – mówi do dziennikarzy i blogerów. Ożywia się, gdy wyjaśnia nam autorski, opatentowany proces dojrzewania zapachu: gotowa kompozycja leżakuje od 6 do 24 miesięcy w specjalnych kadziach. W pomieszczeniu, gdzie się znajdują, odtwarzana jest muzyka klasyczna, bo jej dźwięki zapewniają najlepsze wibracje – konieczne, by perfumy nabrały pożądanej głębi. (Na myśl przychodzą mi słynne krowy z Kobe). Opowiada też zajmująco o zapachach, które już stworzył. Co zrobić z różą, żeby była mniej oczywista? Połączyć ją z herbatą, kardamonem i płatkami różanymi w cukrze. Szafran trzeba podkręcić skórą i malinami. Ambrze dać do towarzystwa szarlotkę i przyprawy kuchenne. Brzmi dobrze, ale co ważniejsze, równie dobrze pachnie.

Otwartość Arnauda, jego entuzjazm, brak wystudiowanej pozy, ale też nazwy zapachów, w których pojawia się nomenklatura naukowa, np. „supermasywna wanilia”, to dla mnie coś nowego w perfumiarstwie. Dwie godziny po konferencji prasowej spotykamy się w zatłoczonej warszawskiej knajpce, żeby spokojnie porozmawiać. O spokoju nie ma mowy, jest głośno jak w przedszkolu, wszystkie stoliki zajęte, pora lunchu. Arnaud kończy wcześniejszy wywiad, słyszę mimochodem, jak opowiada o składnikach najnowszego zapachu i myślę, że zanim przejdziemy do tajników Vanille Supermassive, chciałabym trochę lepiej poznać tego chłopaka z francuskiej Północy.

 

ARNAUD PODCZAS WIZYTY W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

 

Powiesz coś więcej o swojej polskiej rodzinie?

Żona brata mojego taty pochodzi z Polski. Po wojnie wielu Polaków walczących w Normandii zostało we Francji, stąd ten związek. Ja jestem w Polsce pierwszy raz i choć zostaję tylko trzy dni, jutro jadę do Krakowa, bo rodzina mówiła, że trzeba go zobaczyć. Nie został zniszczony, zachowała się stara architektura. Ale np. w Warszawie podobają mi się brutalistyczne budynki wznoszone w latach pięćdziesiątych i później.

Wielu Polaków ich nie znosi, kojarzą się z ciężkimi czasami.

Nawet w ciężkich czasach powstają piękne rzeczy. Byłem latem w Niemczech – choć zazwyczaj nie robię sobie wakacji, wolę pracować, tam też we wschodniej części mają fascynującą architekturę.

Interesujesz się nią, inspirujesz?

Inspiruję się przemysłową architekturą północnej Francji, odkryjesz to, kiedy przyjrzysz się naszym flakonom. Interesuję się architekturą w ogóle, ale przede wszystkim samą konstrukcją, szkieletem.

A na wakacje nie jeździsz, bo nie lubisz czy nie możesz?

Nie cierpię upałów. Poza tym zostałem wychowany w rodzinie, w której pracowało się ciężko cały rok, każdego dnia. Moja droga do zawodu perfumiarza była nietypowa. Już jako pięciolatek pracowałem z dziadkami w polu i pomagałem, jak mogłem, choćby sprzedając ziemniaki.

Masz rodzeństwo?

Młodszą siostrę, jest pielęgniarką. Została nią, bo mama ciężko chorowała, miała raka nosa. Kiedy jako dzieci jechaliśmy do Paryża, to nie na zakupy do luksusowego domu towarowego Le Bon Marché, tylko do szpitala. Mama zmarła, gdy miałem 13 lat. Od tamtej pory nie znoszę zapachu szpitala i w ogóle silnych chemicznych woni.

Można to zauważyć w twoich kompozycjach?

Pewnie tak, nie używam wielu syntetycznych składników, chociaż są wyjątkowo trwałe i niezmienne, łatwo można przewidzieć, jak się zachowają. Nie tworzę kompozycji monotematycznych. Sporo osób z naszej branży tworzy efekciarskie, mocne zapachy, oparte na jednej głównej nucie, żeby „sprzedać się” szybko i korzystnie któremuś z koncernów kosmetycznych. Ja o tym nie myślę, już raczej sam wolałbym kupić taki koncern (śmiech). Z nikim się też nie ścigam. Albo inaczej, współzawodniczę sam ze sobą. Chcę być coraz lepszy w tym, co robię.

 

ARNAUD PODCZAS WIZYTY W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

 

Kiedy zdecydowałeś, że zostaniesz perfumiarzem? Masz przecież solidny fach, jesteś inżynierem.

Uczyłem się inżynierii, automatyki, mechaniki i elektromechaniki, ale nie jestem inżynierem. W szkole szło mi kiepsko, nie byłem najlepszym uczniem, więc tata zdecydował, że będę się kształcił w podobnym kierunku, co on, żeby mieć fach w ręku. Kiedy straciłem mamę, zrozumiałem, że nic ważniejszego do stracenia nie mam. Zacząłem czytać mnóstwo książek. Zdecydowałem się ryzykować. Zresztą już w dzieciństwie wiedziałem, że nie bawi mnie to, co innych. Jako ośmiolatek interesowałem się fizyką kwantową. Ulepszyłem swoją kolejkę elektryczną, instalując w niej magnes. Chciałem, żeby jeździła unosząc się nad torami. Rówieśnicy uważali, że jestem wariatem, a rodzice mówili, że niczego nie osiągnę, bo jestem marzycielem. I zobacz, właśnie dzięki temu, że się nie zmieniłem, zrealizowałem marzenie mojego ojca.

Jakie?

Chciał kupić las w pobliżu gospodarstwa dziadków. Kupiłem więc 22 hektary lasu, razem z położonym pośród niego pałacem. Tym, przed którym jako dziecko sprzedawałem ziemniaki.

Swoje marzenia też spełniałeś?

Tak, obroniłem dyplom, chociaż mama martwiła się, że nie uda mi się skończyć studiów. Później założyłem swoją pierwszą firmę. Handlowałem ubraniami, ale zabrakło mi przygotowania biznesowego, więc nic z tego nie wyszło.  

Wtedy postanowiłeś z mody przerzucić się na kosmetyki?

O perfumiarstwie dowiedziałem się od znajomego, który był zawodowym żołnierzem, ale miał wypadek i musiał odejść z armii. Podczas rekonwalescencji przeczytał książkę Perfume Jeana-Claude’a Elleny, która tak go zafascynowała, że zaczął dokształcać się w tym kierunku i w końcu został dyrektorem handlowym Alter Perfumes. Zaciekawiło mnie to. Miałem 21 lat, mój biznes nie wypalił, byłem pewien, że to koniec. Też przeczytałem książkę Elleny, choć nigdy wcześniej nawet nie używałem perfum. Dała mi nadzieję, w mojej głowie pojawił się nowy cel, marzenie, żeby pewnego dnia zostać tak dobrym perfumiarzem jak Ellena. Zacząłem nowe życie, pełna dyscyplina. Każdego ranka wstawałem o 4:00, kładłem się o 20:00, nie piłem, nie balowałem. Zainwestowałem oszczędności w olejki eteryczne, które kupiłem przez Internet. Zrozumiałem wtedy, że różnią się od esencji czy absolutu używanych w perfumiarstwie. Zdecydowałem, że będę uczył się dalej. W Lens, w północnej Francji, poszedłem do szkoły, która kształciła handlowców dla biznesu perfumeryjnego. Byłem jedynym mężczyzną pośród 50 kobiet! Skończyłem tę szkołę z pierwszą lokatą.  Dyrektor sprzedaży Chanel zaproponował mi pracę, ale powiedziałem: „Nie, dziękuję, nie jestem zainteresowany”.

Dlaczego nie chciałeś pracować dla jednej z najlepszych francuskich marek?

Szukałem czegoś… prawdziwszego, mniej skupionego na marketingu. Dostałem propozycję od Byredo i pomyślałem, że to dobry kierunek: niszowa marka, estetyka, która mi odpowiada, zapowiadało się interesująco. Zacząłem w grudniu 2009 roku, byłem odpowiedzialny za stoisko marki w Le Bon Marché. Sześć miesięcy później zostałem dyrektorem handlowym we Francji. Kiedy w 2015 roku Ben Gorham sprzedał Byredo, uznałem, że pora zacząć samemu tworzyć perfumy. Najpierw chciałem to robić w jednej ze sławnych firm zatrudniającej nosy: Givaudan, IFF, Firmenich. Ale wszędzie mówili: „Nie jesteś perfumiarzem, jesteś handlowcem”. Musiałem więc zdobyć doświadczenie, żeby mieć odpowiedni punkt w CV. I skomponowałem perfumy, a potem chodziłem od sklepu do sklepu, żeby je sprzedać. Pierwszym miejscem, które je kupiło, był nieistniejący już concept store Colette.

 

VANILLE SUPERMASSIVE fot. Paulina Puchalska

 

Niezły początek, jeden z najlepszych niszowych butików w Paryżu. Ucieszyłeś się, że będziesz mógł wpisać to do CV?

Pomyślałem, że nie będę już musiał pracować dla żadnej z gównianych korporacji i założę własną markę. Miałem 5000 euro. W sklepie internetowym Alibaba kupiłem maszynę do mieszania perfum i ulepszyłem ją. Tak powstało moje laboratorium w garażu.

Działałeś sam?

Pomagała mi Amélie Bourgeois. Spotkałem ją w szkole w Lens, odpowiadała tam za kursy z perfumiarstwa. Jest moją mentorką i współpracujemy do dziś. Pamiętam, jak zapytałem ją: „Kiedy wreszcie nauczymy się samego robienia zapachu, a nie tylko tego jak rozpoznać nuty głowy, serca i bazy?”. Odpowiedziała: „W tej szkole? Nigdy”. I zaproponowała, że może mnie tego nauczyć poza programem.

Jak dzielisz się pracą z Amélie?

Jesteśmy jak architekt z inżynierem. Ja projektuję, ona konstruuje. Wiem, jak powinny pachnieć perfumy i jakie składniki wybrać do kompozycji. Amélie ją układa.

Rozumiecie się perfekcyjnie i dopełniacie.

Dokładnie. Jest też moją najlepszą przyjaciółką.

Wiesz, jakie perfumy podobają się jej najbardziej?

Mimosa Supercritique i Couleur Primaire.

Nazwa Les Eaux Primordiales wzięla się z książki 20 000 mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne. Jest dla Ciebie szczególnie ważna?

Lubię ją, ale nie o to chodzi. Branża perfumeryjna nie kojarzy się szczególnie intelektualnie. Masz te wszystkie „róże w Paryżu”, „atelier jakieś tam”, nazwiska. Sztampa. Zdecydowałem się na małą prowokację, wprowadzenie do świata zapachów pojęć wywodzących się z fizyki kwantowej: superfluide, supermassive, supercritique (nadciecz, supermasywny, stan nadkrytyczny). Les Eaux Primordiales (wody pierwotne) to dobra nazwa dla marki, bo odpowiednio i naukowa, i poetycka. A Juliusz Verne, jak ja, pochodził z północnej Francji. Opisywał w swoich książkach fascynujące fantastyczne światy. Pracując nad Vanille Supermassive, wyobrażałem sobie białe kwiaty unoszące się w morskiej głębi. Mam nadzieję, że to wyczuwalne. Wanilia jest wytrawna, niejednoznaczna, dodałem do niej białe piżmo, cynamon, żywicę jodłową.

 

SANTAL & ROSEWOOD SUPERFLUIDE fot. Paulina Puchalska

 

Zawsze masz takie poetyckie wizje, kiedy tworzysz perfumy?

Z tym jest różnie. Gdy układaliśmy kompozycję Mimosa Supercritique, myślałem o bukiecie ślubnym mojej mamy, zrobionym z mimozy i przysypanym lekko śniegiem, bo pobierali się z ojcem w marcu. W zapachu rolę śniegu gra aromat cukru pudru. Ale pół roku temu wpadłem na pomysł, żeby popracować z irysem. Chciałem uzyskać kremowy, miękki charakter, dodałem australijskie drzewo sandałowe. Premiera w przyszłym roku.

Jest zapach, który masz w głowie i chciałbyś go stworzyć, ale nie wiesz jak?

Myślałem kiedyś o perfumach odtwarzających woń przestrzeni kosmicznej. Spotkałem w barze Thomasa Pesqueta, francuskiego astronautę, i poprosiłem, żeby opowiedział mi, jak pachnie kosmos, ale nie zgodził się. Pisałem też w tej sprawie do Elona Muska, wysłałem mu Musk Superfluide, nie dostałem odpowiedzi.

Co chcesz osiągnąć w perfumiarstwie dzięki marce Les Eaux Primordiales?

Zależy mi na zachowaniu tradycji klasycznego francuskiego perfumiarstwa. Nie przepadam za upraszczaniem wszystkiego i sprowadzaniem zapachu do jednego dominującego składnika. Chcę pokazać, jak piękne mogą być niejednoznaczność, kontrast, zaskoczenie. Ale moje największe marzenia nie są związane z perfumiarstwem.

O czym marzysz?

W przyszłości chciałbym zająć się badaniami naukowymi.

Nad czym?

Nad elektrostatyką, elektromagnetyzmem, magnetyzmem, żeby rozwiązać problem paliw i zanieczyszczeń. Wyobraź sobie, że pojazdy poruszają się lewitując i nie potrzebują do tego silnika, a więc ani benzyny, ani ropy, ani gazu. Pokażę ci filmiki z takimi eksperymentami, zrozumiesz dokładnie, o co mi chodzi.

Takie badania są chyba kosztowne…

Bardzo. Daję sobie 20 lat. Tyle chcę tworzyć piękne, zaskakujące perfumy, a potem zobaczymy.

Autor: Joanna Lorynowicz

Zdjęcia: Materiały prasowe marki

PODZIEL SIĘ