Nie z tej ziemi

Dom perfumeryjny BIBBI Parfum to jeszcze noworodek – świat poznał markę w październiku 2023 roku. Debiutowała z rozmachem w luksusowym londyńskim domu towarowym Liberty, który niemal od 150 lat oferuje to, co najbardziej wyrafinowane, najpiękniejsze w świecie mody i urody. Miesiąc później założycielka marki, Stina Seger, przyjechała do warszawskiej perfumerii Galilu. Jasne, ciekawiły mnie zapachy, bo materialna wersja zaczerpniętej z podświadomości historii intryguje z definicji, ale jeszcze bardziej interesowała mnie autorka pomysłu. (Do tego stopnia, że na spotkanie przyszłam przed czasem, jako pierwsza). Wyobrażałam ją sobie jako hipisującą Szwedkę, spowitą woalem paczuli, opowiadającą o karmie i reinkarnacji. Tymczasem przywitała mnie serdecznie elegancka paryżanka w czerni: żakiet, żabot, zwiewne spodnie; zebrane ciasno do tyłu blond włosy, klasyczna ciemna kreska na powiece. Tyle że kiedy uśmiechnęła się, zobaczyłam wesołą dziewczynkę – jak z książek Astrid Lindgren. Porozmawiałyśmy chwilę o podobieństwach między Polską i Szwecją, a potem przyszła reszta gości zaproszonych na premierę i zaczęło się odkodowywanie nieoczywistych tytułów poszczególnych kompozycji: Ghost of Tom, Radio Child, The Other Room… Na dłuższą rozmowę umówiłyśmy się następnego dnia rano. I znów przywitała mnie ubrana na czarno paryżanka z uśmiechem kilkuletniej psotnej Szwedki. Fascynujący miks. 

 

STINA SEGER PODCZAS WIZYTY W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

 

Jak to się stało, że Szwedka zamieszkała w Paryżu? 

Chcesz znać powód? Jest nim mój partner, Jan. Kiedy się spotkaliśmy, akurat znajdowałam się w takim momencie życia, w którym czułam się całkowicie wolna. Jestem graficzką, przez długi czas miałam agencję marketingową i własne pismo o sztuce i ogrodnictwie. Po 10 latach sprzedałam agencję, zamknęłam pismo, zostałam freelancerką i… spotkałam Jana. Zapytał, czy chcę pojechać do Paryża na Sylwestra. Odpowiedziałam: oczywiście! Pojechałam i zostałam. Wróciłam do Szwecji tylko na chwilę, żeby sprzedać mieszkanie. 

 

Duża zmiana. Przyszła łatwo? 

Bardzo łatwo. Od początku wiedziałam, o co mi chodzi. Jan też, nie mieliśmy już po 20 lat. Chcieliśmy spróbować być ze sobą, poznać się lepiej, uznaliśmy, że nie warto niepotrzebnie tracić czasu. Jan pracował wtedy nad swoją marką perfum – Vilhelm Parfumerie. Konsultował się ze mną w sprawach projektów graficznych. Mnóstwo podróżował, najpierw odwiedzał butiki, gdzie miały być sprzedawane perfumy, później jeździł na spotkania promocyjne. A ja z nim, bo mogłam i chciałam. Mam taką radę dla wszystkich, którzy zaczynają związek: jeśli spotkałaś lub spotkałeś kogoś i chcesz go dobrze poznać w jak najkrótszym czasie – podróżujcie razem, ile się da! Spędzając tydzień w niewielkim hotelowym pokoju, czasami w trudnych warunkach, dowiecie się o sobie bardzo dużo.  

 

To mogło być przeżycie obfitujące w różnego rodzaju emocje. 

Było intensywne. Ale też przekonałam się wtedy, że jesteśmy do siebie podobni. Nie wahamy się, jeśli coś robimy, to na sto procent, dajemy się temu całkowicie pochłonąć. 

 

GHOST OF TOM Z KOLEKCJI ZAPACHÓW BIBBI PARFUM fot. Paulina Puchalska

 

Od ilu lat mieszkasz w Paryżu? 

Od pięciu. Ciągle się uczę i miasta, i ludzi. Na przykład w poniedziałek przychodzisz do kafejki, zamawiasz espresso i ktoś odburkuje ci: nie ma! A we wtorek ta sama osoba jest uprzejma, przyjacielska, skraca dystans. Paryż to moja historia miłosna, przepiękne miasto. Zakochałam się w nim od razu. Ma tyle energii, tyle w nim kultury, chce się to chłonąć każdego dnia. Odwiedzić każdą księgarnię, zobaczyć każdą wystawę w najmniejszej galerii, pójść do każdego butiku vintage, w każde ważne dla historii miejsce, spojrzeć na domy, w których mieszkali artyści.  

 

Nie przeszkadzają Ci turyści? 

Z Janem wprowadziliśmy się najpierw na Montmartre. Pochodzę z zachodniego wybrzeża Szwecji, jestem przyzwyczajona do otwartych przestrzeni i z początku ta śliczna historyczna dzielnica wydawała mi się malutka i zatłoczona. Z czasem bardzo ją polubiłam. Teraz mieszkamy w Marais, jest tu znacznie spokojniej, co nie zmienia faktu, że nie spacerujemy tu w weekendy, za dużo wtedy turystów.  

 

Masz wielu paryskich przyjaciół? 

Nie. To kolejna rzecz, którą tu odkryłam – paryżanie nie szukają nowych znajomości. Pewnie sprawę utrudnia fakt, że nie mówię po francusku. Ale mam jedną cudowną znajomą, nasze córki uczą się razem. To Francuzka, rodowita paryżanka, która lata spędziła w Londynie. Niedawno zaprosiła mnie do siebie do domu na kolację. Powiedziałam: dziękuję Ci bardzo, to drugi raz w ciągu pięciu lat, kiedy ktoś zaprasza mnie do siebie domu! (Śmiech). 

 

AUTORKA TEKSTU, JOANNA LORYNOWICZ I STINA SEGER W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

 

Śmiejesz się z tego dzisiaj, ale czy początki nie były trudniejsze? 

Byłam ja i Jan. Mieliśmy dużo pracy, mnóstwo podróżowaliśmy. Pojechaliśmy do naszego mieszkania w Nicei i spędziliśmy tam kilka miesięcy, zaszłam w pierwszą ciążę. Kupiliśmy mieszkanie w Paryżu i w 2019 osiedliliśmy się w tym mieście. Prowadzę teraz mniej wędrowny styl życia. Kiedy ma się małe dzieci, ważne jest, żeby stworzyć bezpieczną bazę. 

 

Dokąd pójść w Paryżu, żeby uniknąć tłumów? 

W Marais są takie miejsca – ukryte skarby, np. Jardin de l'Hôtel de Sully. Pałacowy ogród, którego nie widać z zewnątrz, z ulicy; trzeba przejść przez tunel, potem kilka par schodów i wreszcie się trafia. Wchodzisz do pięknego ogrodu, osłoniętego od wiatru, od miejskiego hałasu, możesz posiedzieć, odpocząć, wypić kawę, pobawić się z dziećmi. Jest jeszcze Jardin des Plantes, trochę dalej od centrum. Zazwyczaj nie ma tam tłumu. Właściwie to kilka ogrodów w różnych stylach, do tego muzeum historii naturalnej, plac zabaw. Lubię też Lasek Vicennes. Piętnaście minut metrem z domu i jestem w innym świecie. Zachwycające miejsce, w którym można oglądać rośliny z całego świata. Gdy wrócę z Polski, pójdę tam z córkami na spacer. 

 

A gdzie się wybierasz, żeby powąchać nowe perfumy? 

Do Dover Street Perfumes Market – mają interesujące niszowe marki. Lubią eksperymentować, np. używają AI, by dobrać klientowi właściwy zapach. 

 

Zanim stworzyłaś własną markę, jakich perfum używałaś? 

Philosykos Diptyque i Mitsuko Guerlain. Po te drugi sięgam do dziś. 

 

RADIO CHILD Z KOLEKCJI ZAPACHÓW BIBBI PARFUM fot. Paulina Puchalska

 

Skąd się wziął Twój pseudonim? 

Jest ze mną całe życie, od maleńkości. Przypuszczam, że autorką jest starsza siostra, która nie miała nawet dwóch lat, kiedy się urodziłam i nie mówiła jeszcze dobrze, a Bibbi bardzo przypomina słowo „baby”.  

 

Od początku wiedziałaś, że nazwiesz tak swoją markę? 

Tak. Najpierw pojawił się pomysł, żeby ją stworzyć, zaraz później nazwa. Samo marzenie, żeby robić coś, co wyraża mnie, miałam od dawna – jako graficzka projektowałam m.in. oprawę wizualną dla marek kosmetycznych. Oczywiście nie wyobrażałam sobie, że będzie to marka perfum. Aż spotkałam Jana i proces twórczy w mojej głowie nabrał rozpędu. Później na świecie pojawiła się dwójka dzieci i to skierowało moje myśli na inny tor. Jednak, kiedy urodziła się druga córka, Jan odszedł z Vilhelm Perfumerie, firmy, którą stworzył. Mógł zająć się małą, co dało mi czas potrzebny na opracowanie koncepcji. Kiedy siedzi się w domu z dziećmi, zwłaszcza jeszcze niesamodzielnymi, nie ma szans, że pojawią się wena i skupienie, by sprecyzować luźne pomysły. Jan zostawał więc z dziewczynkami, ja pędziłam do kafejki popracować, wracałam do domu na karmienie młodszej i znów biegłam popracować. Dość wariackie, ale też bardzo przyjemne, robiłam coś, co naprawdę chciałam, przychodziło mi to naturalne. Tłumaczyłam na język zapachów obrazy, które pojawiły się w mojej podświadomości. Miałam z tego ogromną frajdę. Może z wyjątkiem samego procesu produkcji, to nie jest moja mocna strona (śmiech), w tym bardzo pomógł Jan. Ale reszta – wymyślanie koncepcji, prace nad stroną wizualną, testowanie prototypów, rozmowy z „nosem” – już tak. 

 

Co zdecydowało, że do ułożenia kompozycji zatrudniłaś Jérôme’a Épinetta? 

Sprawdzaliśmy też innych znakomitych perfumiarzy. Z Jérômem po prostu najlepiej się rozumieliśmy, łapał moje pomysły w lot. Wcześniej pracował z Janem przy tworzeniu Vilhelma, więc wiedzieliśmy, że się dogadamy. Chciałam, żeby wszystkie zapachy były luksusowe, wyrafinowane, ale nie udziwnione. Zależało mi, żeby przy całej ich oryginalności nosiło się je przyjemnie. Jérôme wykonał kawał dobrej roboty. I tak łatwo się z nim współpracowało, nie jest przeczulony na punkcie swojej twórczości. Szybko odpowiada na pytania, nie obraża się, gdy proszę, by coś zmienić, jest uroczy.  

 

W jaki sposób przekazywałaś mu informacje potrzebne do ułożenia perfum? 

Każda z kompozycji odpowiada historię, która pojawiła się w mojej głowie podczas medytacji. Jérôme dostawał ode mnie jej opis, obrazkowy moodboard, wybrane nuty zapachowe, które kojarzyły mi się z daną opowieścią. Widziałam, że było to dla niego inspirujące i miałam wrażenie, że spodobał mu się taki sposób pracy. Później wysyłał prototypy, testowaliśmy je razem z Janem. Odsyłaliśmy zapach z uwagami i dostawaliśmy nowe próbki. Z niektórymi kompozycjami było więcej pracy niż z innymi. Na przykład Ghost of Tom zmieniliśmy tydzień przed startem produkcji.  

 

Co okazało się takie trudne? 

Uchwycenie szczególnego stanu, nastroju. Chciałam, żeby ten zapach był jak podążająca za tobą mgła, cień czyjejś obecności. Jednak nie mógł przerażać czy niepokoić, musiał być komfortowy. Finalnie znalazły się w nim idealnie wyważone nuty herbaciane i dymne. Zresztą wszystkie mają niedopowiedziany charakter, są jak duchy. I tak na przykład Swimming Pool też nie był łatwy. Zależało mi na tym, by znalazło się w nim jak najwięcej ziołowej świeżości. Wczoraj miałam dwa spotkania z klientami Galilu – zaskoczyło mnie, jak dobrze Polacy odbierają tę kompozycję. Cieszę się, bo i ja ją lubię – czyste orzeźwienie, mięta i bazylia! Ale nie wiedziałam, jak ludzie odbiorą takie perfumy, nie miałam pewności, która towarzyszyła mi np. podczas pracy nad Santal Beauty.  

 

Z którego zapachu jesteś najbardziej dumna? 

Ze wszystkich! Mam wybrać jeden?   

 

Tak, poproszę. 

W takim razie The Other Room. Może dlatego, że zazwyczaj mam problem z paczulą, nie przepadam za nią. Łatwo przejmuje kontrolę nad innymi nutami, tłumi je. Czuję satysfakcję, że udało nam się stworzyć paczulowe perfumy, których sama używam z przyjemnością. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. To też bardzo skomplikowana kompozycja z mnóstwem składników, a Jérôme doskonale je wyważył. I jeszcze nazwa: od początku nie chciałam dawać użytkownikom perfum BIBBI oczywistych wskazówek, podpowiadać, co jest w środku. Zależało mi tylko na tym, by tytuły przekazywały wrażenie, które towarzyszyło mi podczas wędrówek w podświadomości. W The Other Room połączenie mojej wizji, nazwy i zapachu udało się szczególnie dobrze, są zmysłowe, ale mają też coś wykwintnego – jak w wyobrażeniu królewskiego seksu. 

 

Czy Twoim zdaniem płeć twórcy perfum ma wpływ na efekt końcowy? 

Jestem o tym przekonana. Energia zapachu pochodzi od tego, kto go stworzył. Dzisiaj w większości przypadków to mężczyźni są nosami i założycielami marek. Kobiecej energii powinno być więcej. Przecież to przede wszystkim my kupujemy perfumy, nawet dla facetów! W przypadku BIBBI dzięki połączeniu sił Jérôme’a i mojej udało się osiągnąć równowagę, dopełniamy się jak ying i yang. 

 

We francuskich szkołach dla perfumiarzy przybywa kobiet. Ale firmy zatrudniają głównie mężczyzn. Zdolne dziewczyny muszą mieć miejsce, w którym będą mogły pracować, rozwijać się. 

Słyszę, co do mnie mówisz i będę o tym pamiętała! 

 

STINA SEGER PODCZAS WIZYTY W GALILU W WARSZAWIE fot. Paulina Puchalska

 

Skąd pomysł na kolor przewodni – szczególny, głęboki odcień błękitu? 

Pojawia się zawsze, gdy jestem w głębokiej medytacji. Tego odcienia nie znajdziesz w żadnym próbniku, został opracowany specjalnie dla BIBBI. Jest interesujący, tajemniczy, ale też zapraszający. Powtarza się w zdjęciach reklamowych, na korkach falkonów, etykietach, opakowaniach. To podróż w błękicie. Kiedy projektowaliśmy kolejne elementy stałam w laboratorium drukarskim i sprawdzałam odcienie pod specjalistyczną lampą. Jeszcze trochę więcej czarnego, jeszcze trochę” – mówiłam. Było trudno, ale podobało mi się to.  

 

A błękitne podświetlane szafki i sposób prezentacji?  

To wszystko mój pomysł. Podobnie jak flakon – też go zaprojektowałam. Chciałam połączyć charakter vintage z funkcjonalnym, uzyskać równowagę między lekkością a solidnością. Wiele butelek na perfumy zostało wymyślonych przez mężczyzn i leżą dobrze tylko w męskich dłoniach. Ta działa i równie dobrze w kobiecych, co w męskich. Jest ciężka, ale nie za ciężka, stabilna. 

 

A grafika na korku? 

Symbolizuje wszechświat BIBBI i podróż między różnymi wymiarami.  

 

Od początku planowałaś stworzyć kolekcję dziewięciu zapachów? 

Tak, dziewiątka ma ciekawą symbolikę, to liczba idealistów. Jestem odrobinę przesądna, dlatego zależało mi na wyborze dobrej liczby (śmiech).  

 

Wiesz jaka jest Twoja liczba według numerologii? 

Trójka. 

 

Twórcza optymistka, wszystko się zgadza. Wierzysz w astrologię? 

Raczej nie, ale trochę się tym interesuję. Wiem, że jestem spod bliźniąt – tak samo, jak mój partner. Wydaje mi się, że wielu zjawisk jeszcze nie rozumiemy. Kto na początku XX wieku pomyślałby o telefonach komórkowych? A dzisiaj je mamy, to nasza codzienność. Przyzwyczailiśmy się do czterech wymiarów, ale fizycy uważają, że jest ich więcej. Niektórzy obawiają się niewiadomego, dla mnie to fascynujące. 

 

KOLEKCJA ZAPACHÓW BIBBI PARFUM fot. Paulina Puchalska

 

Rzeczywistość zmienia się tak szybko, że można się przestraszyć. 

Doskonałym narzędziem, które pomaga opanować lęk, jest medytacja. Siadasz na chwilę, oddychasz rytmicznie, głęboko, uspakajasz się, zwalniasz tempo. Wydaje nam się, że życie mija tak szybko, a przecież czas jest iluzją. Możemy go sami spowolnić. Mam przeczucie, że gdyby każdy codziennie medytował, nawet kilkanaście minut, żylibyśmy w lepszym, piękniejszym świecie. 

 

Kiedy zaczęłaś medytować? 

Jako dziewiętnastolatka. Wcześniej nie miałam okazji, mieszkałam na wsi. Medytacja albo joga tam? Wtedy nie do pomyślenia (śmiech). Dzisiaj to już norma, ale kiedyś w całej Szwecji jogę i medytację mogłaś praktykować chyba tylko w Sztokholmie. Wyjechałam z domu na studia, zaczęłam medytować i natychmiast się w tym zakochałam. Robię to każdego dnia. 

 

Dzisiaj też? 

Tak. Nie zawsze jest to tak głębokie doświadczenie, że czujesz jakbyś opuszczała ciało (śmiech). Próbuję też medytować z córkami, chociaż mają dopiero 4 i 2 lata. Siadają ze mną i oddychają głęboko: wdech, wydech; wyglądają wtedy supersłodko. Cieszę się, że mogę je nauczyć czegoś, co daje wewnętrzny spokój. Myślę, że nawet na tak wczesnym etapie to przydatna umiejętność. W przedszkolu, w szkole zdarzają się przecież stresujące chwile, a dziewczynki są tam same, bez rodziców. W medytacji, rytmicznym oddechu można odnaleźć spokój. 

 

Zamierzasz stworzyć dla marki BIBBI grę, aplikację… 

Planuję zaprojektować całe uniwersum. Interesują mnie: współpraca ze sztuczną inteligencją, fabularne gry komputerowe, oczywiście nie wojenne – połączenie ich z tak tradycyjną dyscypliną, jaką jest perfumiarstwo, może okazać się fascynujące. W Malmö mamy wielki hub gamingowy, rozmawialiśmy już z tamtejszymi specjalistami. Chciałabym, żeby to była podróż w inny świat. Nie trzeba będzie znać perfum, by się w nim odnaleźć. Pasjonująca sprawa, mogę być reżyserką i – inaczej niż to jest w przypadku filmów – nie mieć żadnych ograniczeń poza finansowymi. Dlatego na ten rozdział trzeba będzie jeszcze poczekać, pewnie musimy znaleźć inwestora. Tymczasem robimy mniejsze rzeczy, jak np. film do każdego zapachu. 

 

Plany na najbliższą przyszłość?  

Zaraz do kolekcji dołącza nowy zapach, jest gotowy, czeka na premierę. Wiosną albo latem pokażemy zestawy próbek, a później świece. Nie mogę się ich doczekać! 

Autor: Joanna Lorynowicz

Zdjęcia: Paulina Puchalska

PODZIEL SIĘ