Boski jak Maradona

Ten Maradona różni się zasadniczo od krewkiego Diego. Wysoki, szczupły, wycofany przy obcych, rozkręca się dopiero, gdy wypije kieliszek szampana i odkryje, że mają tę samą co on pasję – perfumy. Punkt wyjścia, od którego przechodzi do poezji, zmysłowości, życia. Przynajmniej tak było, kiedy rozmawiałam z nim tej wiosny. Spotkaliśmy się przy okazji premiery zapachu, który skomponował dla Maison D’Orsay. Poznałam Dominique’a Ropiona kilkanaście lat temu, podczas lansowania perfum Alien Thierry’ego Muglera. To był mój debiutancki wywiad ze sławnym nosem (Dominique zebrał już wtedy laury m.in. za Diunę stworzoną dla Diora, Amarige dla Givenchy, Jungle dla Kenzo). Miałam tremę, a on pewnie czuł się zmęczony odpowiadaniem na bliźniaczo podobne pytania dziennikarzy. (Czy wierzy, że Alien dorówna Angel?). Poszło, jak poszło – bez fajerwerków. 

Tym razem liczyłam na więcej.  Zaczęło się kameralnie od wiosennego, lekkiego śniadania w paryskiej kamienicy, w studiu należącym do rodziny Amélie Huynh, właścicielki marki Maison D’Orsay. Było miło, poznawaliśmy się z właścicielami perfumerii z różnych stron świata, obwąchiwaliśmy zaciekawieni nową kompozycję – irys w pudrze, delikatny, miękki, chciało się w niego zawinąć jak w delikatny muślin. A potem przyjechał Dominique Ropion, co zelektryzowało wszystkich. Kilkuosobowa ekipa koreańska zaczęła niemal podskakiwać z emocji, podekscytowana Portugalka sięgnęła po chłodną wodę, by zgasić rumieńce, a zrównoważona dotąd Japonka szlochała w chusteczkę: „Nie wierzyłam, że kiedyś go spotkam”. Ech, ten Maradona! 

Nie podeszłam razem z pierwszą falą fanek i fanów, czekałam, piłam kawę i przyglądałam się. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby perfumiarz powodował takie zamieszanie. Ale w końcu skomponował tyle przebojów, które przetrwały więcej niż sezon, że niejedna gwiazda rocka, rapu czy czego tam jeszcze mogłaby mu pozazdrościć. Podeszłam, gdy sięgał po drugi kieliszek szampana i był już rozkręcony. Bez czujnego oka PR-owców rozmawialiśmy swobodnie, jak znajomi. Powiedziałam mu o naszym pierwszym spotkaniu.

 

Dominique Ropion: Musiała pani być zestresowana, nie jestem najlepszym rozmówcą i nie przepadam za tłumnymi spotkaniami. Udało się chociaż coś z tego napisać? 

 

Joanna Lorynowicz: Udało, ale miałam wrażenie, że zmarnowałam okazję, a druga może się nie trafić.

Na szczęście się trafiła. Może mnie pani pytać, o co chce.

 

O miłość?

O nią też.

 

Nie uciekniemy od miłości, bo Maison D’Orsay to dom perfumiarski, który snuje historie na ten właśnie temat.

Wiedziałem o tym, podejmując współpracę z Amélie. Lubię opowiadać o miłości. Za pomocą zapachów, rzecz jasna. Kiedy poznałem nazwę perfum, Sur tes lèvres (Na twoich ustach), pomyślałem o kochankach, którzy zaraz się pocałują. O pełnym napięcia momencie, gdy jedne usta dopiero obejmują drugie. 

 

Jak tę chwilę, bardzo intymną, zamienić w zapach? 

O, wystarczy ją sobie wyobrazić! A mnie wyobraźnia podpowiedziała aromat luksusowej szminki, pudrowo-fiołkowy. Niewinność i zmysłowość, dobra para na początek opowieści.

 

Główny bohater to irys?

Irys był oczywistym wyborem, ma fiołkowe nuty. Chociaż to nie pierwszy lepszy irys, pracowałem ze składnikiem wyjątkowej jakości, bo z absolutem z Laboratorium Monique Remy – najlepszym, jakiego można dziś użyć. Pudrową miękkość uzyskałem, dodając absolut ambrette (piżmianu właściwego) z tego samego źródła. Jest też jaśmin – zmysłowy, zwierzęcy, dziki. Całość nie jest jednak duszna, ciężka, lecz ciepła i sucha, bo mamy jeszcze i różowy pieprz, i molekuły drzewa kaszmirowego. 

 

Lubi Pan syntetyczne składniki?

Lubię. Nie dzielę ich na syntetyczne i naturalne. Jedne i drugie są nam potrzebne. I to nie od dziś. Bez aldehydów nie byłoby np. Chanel N°5

 

Dzisiaj ma Pan do wyboru sporo syntetycznych molekuł, jednak niektórzy perfumiarze twierdzą, że używanie ich to droga na skróty – uzyskane chemicznie w laboratorium, zawsze identyczne. Inaczej niż naturalne, te są zmienne, „mają duszę”.

Nie znam na szczęście żadnego takiego perfumiarza, powiedziałbym mu, że to dyskusja bez sensu. Wszystko ma swoje plusy i minusy. A zazwyczaj i tak łączymy naturalne składniki z syntetycznymi. Liczy się jakość, ona jest najważniejsza. Nowe technologie pozwalają uzyskać z roślin ekstrakty niespotykanej dotąd klasy, z syntetycznymi molekułami jest podobnie.

 

Współczesne perfumiarstwo to bardziej nauka czy sztuka?

Sztuka, oczywiście! Wie Pani, ja nawet marzyłem o studiach ścisłych, ale zawsze miałem ciągoty artystyczne i one wygrały. Nauka dostarcza nam za to coraz lepszych narzędzi.

 

Nie tylko nauka powoduje, że świat perfumiarski się zmienia. Kiedyś we Francji był to zawód zarezerwowany dla mężczyzn…

Cieszę się, że jest w nim coraz więcej kobiet, wiele wnoszą do perfumiarstwa. Macie inną od nas wrażliwość, a im więcej punktów widzenia, tym większa różnorodność i wybór dla tych, którzy po zapach sięgają. Mamy sporo utalentowanych pań w International Flavors & Fragrances (przyp. red. korporacja zrzeszająca najlepszych perfumiarzy, zajmująca się m.in. produkcją zapachów dla różnych dziedzin przemysłu).

 

Na którą powinnam zwrócić uwagę?

Obserwuję z zaciekawieniem, jak rozwija się kariera Caroline Dumur. Bardzo zdolna i też współpracowała z Maison D’Orsay ułożyła im piękną kompozycję Une rose au paradis R.B. Uczę następne pokolenia perfumiarstwa i mam sporą satysfakcję, że będę miał i następców, i następczynie.

 

Gdy patrzy Pan wstecz na swoje zapachy, z których jest Pan szczególnie dumny?

Nie wyróżniam żadnego. Wszystkie to moje dzieci, kocham je. Zawsze rozpoznaję na ulicy, gdy ktoś pachnie perfumami, które wymyśliłem.

 

Dobry zapach to Pana zdaniem jaki?

Taki, który się zapamiętuje, nawet gdy się go nie lubi. To znak, że perfumiarz dobrze wykonał swoją robotę. Wie Pani, z ludźmi jest podobnie, ten kto ma wyrazisty charakter, urodę, jakąś szczególną cechę, jest zapamiętywany. 

 

Poetycko Pan opowiada. 

Poeci kochają słowa, dzięki temu mogą pisać wiersze. Na podobnej zasadzie perfumiarz powinien kochać składniki, z którymi pracuje. Tylko wtedy ułoży z nich dobrą całość. I jeszcze jedna analogia to nie mnie ma się podobać efekt moich wysiłków, skończone dzieło, ale odbiorcom. Dla nich tworzę.

 

Sur tes lèvres – najkrócej: irys w pudrze. Jeśli lubisz zapach skóry świeżo posypanej talkiem, spodoba ci się. Ale nie szukaj w tych perfumach dziecięcych nut, to zapach dla dorosłych, subtelnie zmysłowy. Nie otumania, a przyjemnie zaskakuje, gdy odsłania swoją pikantną stronę.

Autor: Joanna Lorynowicz

Zdjęcia: Michael Avedon

PODZIEL SIĘ